wtorek, 20 października 2015

Rozdział I

     Rany boskie! Niech ten cholerny wynalazca budzika się lepiej dobrze schowa, bo właśnie pędzę go zabić! Jak co dzień to piekielne urządzenie przerwało moje sny równo o 6:00. Przeciągnęłam się, głośno ziewając i wyszłam z łóżka. Spojrzałam przez okno i oceniłam pogodę, która zapowiadała się słoneczna i ciepła, więc do szkoły postanowiłam ubrać czarne szorty z wysokim stanem i morską koszulę. Powlokłam się do łazienki, gdzie moim wybawieniem był zimny prysznic, który całkowicie mnie dobudził. Wróciłam do pokoju po torbę i zeszłam do jadalni, gdzie siedzieli już rodzice i jedli śniadanie. Dołączyłam do nich z miską płatków. Zaciekawiły mnie ich szepty i porozumiewawcze spojrzenia, to na mnie, to na siebie nawzajem.

- Co jest? - zapytałam, już nie wytrzymując. Znowu zerknęli na siebie, co mnie swoją drogą trochę zirytowali.

- Chcieliśmy ci z mamą powiedzieć, że dziś po południu wprowadza się do nas nowy lokator. Przyjechał z Canady i nie miał się gdzie zatrzymać, a że my mamy kilka wolnych pokoi, zaoferowaliśmy mu nocleg. - wyjaśnił tata szokując mnie lekko.

- Kto to? Znaczy jak ma na imię, ile ma lat i tak dalej...?

- Przedstawił się jako Jus... - nie dokończyła, bo tata wykrzyknął,że już za dwadzieścia 8:00 i jeżeli się wszyscy nie pospieszymy, nie zdążymy do szkoły i pracy. Zerwałam się z krzesła i odkładając po drodze miskę do zlewu wybiegłam do przedpokoju. Wsunęłam na stopy morskie conversy i pognałam na przystanek.

Bogu dzięki zdążyłam na autobus i po dziesięciu minutach szłam przez parking szkolny. Od razu w wejściu przywitała mnie Clary – moja najlepsza przyjaciółka.

- Caroline! - pisnęła – Mamy nowego ucznia w roczniku! - trzęsła mną jak szalona, dopóki nie zdjęłam jej dłoni z siebie.

- Serio? Jak ma na imię?

- Coś jak Justin... Jason... nie pamiętam słyszałam tylko plotki, ale już nie mogę się doczekać! Ciekawe jak wygląda? Może jak ci wszyscy... - no i słowotok czas zacząć! Szłyśmy właśnie korytarzem, kiedy pogrążona w rozmyślaniach na temat tajemniczego „nowego" Clars nie wpadła na jakiegoś gościa.

- Przepra... Hej to ty jesteś tym...- zaczęła, ale chłopak popatrzył na nią z rozdrażnieniem.

- Tak to ja jestem tym nowym, a teraz zejdź mi z drogi, bo się spieszę. - warknął i ominął nas szybkim krokiem.

- Co za czopek...- mruknęła dziewczyna i jakby nigdy nic zapytała – A co u ciebie? Coś nowego?

- Tak jakby... Ktoś się do nas wprowadza. Jakiś chłopak z Canady nie miał gdzie mieszkać, więc rodzice zaproponowali mu mieszkanie u nas w pokoju gościnnym. Mam tylko nadzieję, że to nie jakiś zgrzybiały dzied, noszący kalesony i słuchający muzyki klasycznej! - skrzywiłam się na to wyobrażenie. - Dobra lecę na matmę, do zobaczenia na długiej! - pomachałam przyjaciółce i skręciłam w stronę sali matematycznej. Dzwonek zadzwonił równo z moim przyjściem pod klasę, więc od razu weszłam i zajęłam swoje stałe miejsce w ostatniej ławce. Sala szybko się zapełniła, a do klasy weszła pani Jones.

- Dzień dobry. Nie wiem czy wiecie, ale dziś dołączył do nas nowy uczeń, proszę, bądźcie dla niego mili. - rozpoczęła lekcję nauczycielka, która była jednocześnie naszą wychowawczynią. Klasa mruknęła coś na kształt „ OK „ i zaczęliśmy przepisywać zadania. Byłam już przy rozwiązywaniu trzeciego kiedy do klasy wszedł „nowy".

- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie. - przywitał się i zaczął rozglądać za miejscem do siedzenia. Pech chciał, że jedyna wolna ławka była przede mną, gdzie też chłopak się skierował.

- Może się przedstawisz? - zaproponowała p.Jones

- Justin. - burknął chłopak i obrócił się bokiem do tablicy. Skrzywiłam się na jego widok, bo pierwszego spotkania nie mogę zaliczyć do udanych, mimo że nie brałam w nim bezpośredniego udziału. Starałam się skupić na zadaniach, ale po jakimś czasie poczułam spojrzenie Justina na mojej osobie. Kiedy nie przestawał się gapić zirytowana podniosłam głowę.

- Mam coś na twarzy? - warknęłam, nawet na niego nie patrząc.

- Myślę, że poza kilkoma pryszczami to nie. A co? - był chyba rozbawiony.

- Gapisz się. - przeniosłam wzrok z tablicy na Justina.

- No i co z tego? - drwił sobie.

- To z tego, że mnie to denerwuje! - prawie krzyknęłam, na szczęście w porę się reflektując i ściszając ton.

- A mnie ma to obchodzić, tak?

Burknęłam mu ciche „odpierdol się" i popatrzyłam na nauczycielkę, która przyglądała się nam ze spokojem.

- Panno Parker, widzę, że dogaduje się pani z panem Bieberem. Proponuję więc, abyś oprowadziła go po szkole. Możesz też zapoznać go ze swoją klasą. - zakomunikowała pani na co wytrzeszczyłam oczy.

- A nie może ktoś inny tego zrobić? - jęknęłam zrezygnowana.

- Obawiam się, że jak na razie znacie się najlepiej, więc nie. - zakończyła temat wgapiając się w komputer. Justin znowu się na mnie gapił, tym razem hamując śmiech.

- Mogę się dowiedzieć co cię tak bawi Justin? - Jones wkurzonym wzrokiem świdrowała chłopaka.

- Po prostu ona – tu wskazał na mnie – pokazała dość śmieszny, ale obraźliwy gest.

- Jaki, jeśli mogę spytać?

- Wolałbym nie używać go bez powodu... Nie wierzy mi pani? - że co do kurwy?! O czym on gada?! Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem, co widocznie wychowawczyni wzięła za potwierdzenie i naturalnie dostałam uwagę. A co za tym idzie, szlaban na telewizję, komputer i wyjścia z przyjaciółmi.

- Bardzo ci, kurde, dziękuję. - syknęłam właśnie kiedy zadzwonił dzwonek. Wrzucałam na siłę książki do plecaka i niemal wybiegłam z sali idąc do sali geograficznej.

Znowu dziękowałam Panu, że uchronił mnie od pięciu następnych godzin z tym pacanem, Bieberem. Dzięki temu czas minął mi nawet przyjemnie i dość szybko. Ostatni był w-f, lekcja znienawidzona przeze mnie w pierwszej klasie podstawówki. Podreptałam do szatni, gdzie już zastałam tłumek pindrzących się lasek. Przewróciłam oczami i w ciągu pięciu minut się przebrałam.

Weszłam do sali i zauważając piłkę do kosza zaczęłam kozłować i rzucać. Byłam tak zaabsorbowana zajęciem, że nie usłyszałam otwierających się drzwi i prawie dostałam zawału, kiedy nagle ktoś złapał mnie za ramiona i krzyknął:

- BUUUUU!!!

- AAAAAAAA!!!! Jezu człowieku chcesz, żebym na zawał zeszła? - położyłam dłonie na klatce piersiowej i odwróciłam do... Justina. Kurwa. - Eh,to ty...

- Grasz? - zignorował mój komentarz wskazując na piłkę.

- Okazjonalnie. Czemu?

- Nic tak sobie. - wzruszył ramionami i zabrał mi piłkę rzucając z połowy boiska i trafiając.

Tym razem ja wzruszyłam ramionami i poszłam usiąść na trybunach. Patrzyłam jak chłopak „gra" i szczerze mówiąc byłam zaskoczona – nigdy nie widziałam tak dobrego gracza. Zaraz zadzwonił dzwonek i reszta grupy zaczęła się zbierać. Trener zarządził krótką rozgrzewkę, którą przyjęliśmy głośnym westchnięciem. Po skończeniu zebraliśmy się w szeregu słuchając.

- Dzisiaj będziemy grać w kosza. Kto wybiera? - jak zwykle zgłosił się las rąk, z których pan wybrał Drake'a i Max'a. Zostałam wybrana jako pierwsza do drużyny tego pierwszego, a następnie reszta najlepszych graczy. Jako ostatni zostali Justin i Daniel. Szepnęłam do kapitana, żeby wybrał Jus'a, bo dobrze gra, ale oczywiście nie posłuchał i wybrał tego drugiego. Obdarzyłam Justina wyzywającym spojrzeniem, na co on krzyknął:

- Wygramy to!

- Nie prawda!

- O ile zakład?

- 10 dolców!

- Zgoda!

Gra toczyła się w miarę równomiernie, cały czas remisowaliśmy. Jak na moje szczęście przystało ostatni i decydujący punkt zdobyła drużyna Max'a, a mój „rywal" posłał mi spojrzenie z cyklu „a nie mówiłem?". Pokręciłam głową i skierowałam się do szatni. Migiem się przebrałam i wyszłam ze szkoły idąc na przystanek. Autobus przyjechał kilka minut później i ruszyłam w drogę do domu.

Po wejściu do przedpokoju krzyknęłam, że już jestem i pobiegłam do swojego pokoju. Z moich prób unikania Justina wyszło, że nie spotkałam się z Clary tak jak się umawiałyśmy i postanowiłam to nadrobić telefonem do niej.

- Clars?

- Caroline?

- Słuchaj sorry, że tak wyszło, ale próbowałam unikać tego gnojka, Biebera. Wiesz, tego nowego. I wiesz co?! Miałam z nim matmę i w-f ! - zakwiliłam do telefonu, czekając na reakcję dziewczyny.

- Uuu to współczuję... Nadal był taki chamski?

- Ugh... nawet nie wiesz jak. W dodatku mądra ja się z nim założyłam, że moja drużyna wygra mecz kosza i zgadnij kto wygrał?

- Yyy, ty?

- Nie cioto, Justin. Wiszę mu 10 dolców... - usłyszałam dzwonek do drzwi i krzyki rodziców, żebym to ja otworzyła. - Dobra, muszę kończyć, bo właśnie przyjechał ten nowy współlokator. Bajo! Pogadamy później.

- Pa skarbie!

Rozłączyłam się i pobiegłam do otworzyć, bo ktoś się coraz głośniej dobijał.

- Już otwie... Co?! - nie. Nie. Nie. To się nie dzieje naprawdę. Nie. Błagam. Nie.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Prolog

Staliśmy na dachu najwyższego wieżowca w LA. Justin obejmował mnie od tyłu, opierając głowę na mojej własnej. Wpatrywaliśmy się w piękno oceanu i wieczoru, jak księżyc zostawiał bladoniebieską łunę na wodzie.

Po jakimś czasie ręce ukochanego zaczęły zsuwać się z mojej talii na co zmarszczyłam brwi i odwróciłam się. Oniemiałam. Chłopak klęknął przede mną na jedno kolano i trzymając w dłoniach czerwone pudełeczko, wyszeptał:

- Caroline Julie Parker, uczynisz mnie najszczęśliwszym z ludzi i wyjdziesz za mnie? - jego oczy patrzyły na mnie z nadzieją i blaskiem. Zaniemówiłam. Zupełnie odebrało mi mowę.

- Oh, Jus... Oczywiście, że za ciebie wyjdę! - wstał i uniósł mnie, kręcąc nas wokół własnej osi. Gdy stanęłam na nogach ujął moją dłoń i wsunął na palec serdeczny śliczny, srebrny pierścionek z małym diamencikiem na środku.

- Jest piękny... - wyszeptałam obracając dłoń i podziwiałam jak mieni się na biało pod światłem księżyca.

- Dokładnie tak, jak ty. - to mówiąc przyciągnął mnie do siebie i czule pocałował.